niedziela, 22 lipca 2012

Rozdział drugi

Zatrzymałam się przed wysokimi, drewnianymi drzwiami, bardziej przypominającymi wejście do dworku czy małego, średniowiecznego zameczku, aniżeli zwykłej, londyńskiej kamienicy. Uważnie przyjrzałam się każdej, choćby najmniejszej skazie, powoli wypuszczając z płuc chłodne powietrze. Ostatni raz skupiłam uwagę na tym, co dzieje się wokół i pociągnęłam za starą, mosiężną klamką, słysząc głośne skrzypienie, towarzyszące otwieraniu drzwi. W chwili przekroczenia progu, w moje wrażliwe nozdrza uderzył mocny zapach ciepłego, lekko stęchłego powietrza, wymieszanego z wonią nieprzyjemnie ostrych, męskich perfum. Skrzywiłam się nieco oraz zmarszczyłam nos, czując jak odór, lgnący do mnie z każdej strony, powoduje lekkie zawroty głowy. Potrząsnęłam włosami, próbując odgonić od siebie nieznośny fetor. Poprawiwszy, wcześniej idealnie ułożoną, grzywkę, ruszyłam po schodach, kierując się prosto do mieszkania, znajdującego się na trzecim piętrze. Na widok złotej, migoczącej w świetle słońca, wpadającego przez witrażowe okno, cyferki siedem, na mojej twarzy pojawił się blady uśmiech. Pośpiesznie sięgnęłam do tylnej kieszeni dżinsów i zamarłam. Klucz zniknął.
- Cholera – mruknęłam, przeszukując wszystkie możliwe miejsca, gdzie mogłabym schować niewielki, srebrzysty przedmiot. – To chyba jakieś żarty?!
Serce wyraźnie przyśpieszyło i mogłam przysiąść jak jego rytmiczne bicie odbija się echem od podrapanych ścian. Krew odpłynęła mi z twarzy, powodując małe zawroty głowy. Uspokój się, głośno powtarzałam w myślach. Przecież udawało ci się wychodzić z gorszych opresji. Głos w mojej głowie stał się donośniejszy, doprowadzając mnie tym samym do porządku. Wzięłam jeden, głęboki wdech i przymknęłam na krótką chwilę powieki.
To wydarzyło się ponownie. Kolejny raz zawiodłam samą siebie. Z każdym następnym dniem powoli traciłam pewność siebie. Moje działania straciły na intensywności, w obawie przed jakimkolwiek fałszywym ruchem, który mógłby okazać się zgubny. Coś, jak gdyby cały profesjonalizm, który posiadałam, stopniowo zanikał. Chciałam z tym walczyć, jednak nie mogę przeciwdziałać czemuś, czego powodu nie znam. Czułam się bezsilna, nie potrafiłam poradzić sobie z pewnymi sprawami. Działanie w pojedynkę stawało się coraz bardziej uciążliwe. Pojawiło się uczucie, które ogarnęło mnie tego dnia, kiedy wróciłam do pustego domu. Rodzice, którzy mnie kochali, a może przez te wszystkie lata karmiłam się kłamstwem, że rzeczywiście tak było, po prostu zniknęli. Bez słowa wyjaśnienia. Zostałam sama.
Samotna łza spłynęła po delikatnie zaróżowionym policzku, zostawiając po sobie mokry ślad. Chwila słabości, której zawsze się wystrzegałam, w końcu nadeszła. Z tępym spojrzeniem utkwionym w jakimś nieokreślonym punkcie, zdawałam się kompletnie zapomnieć o mojej misji.
Działaj! Usłyszałam krzyk. Nie możesz się poddać!
- Nie mogę się poddać – szepnęłam.
Rezygnacja z obranego celu tylko dlatego, że na drodze pojawiły się przeszkody, czyni cię człowiekiem słabym, bez wiary. Nie byłam słaba; nie chciałam być. Zawsze jest jakieś drugie wyjście, plan B. Musiałam z niego skorzystać.
Drzwi wyglądały na dosyć solidne, więc jedynie mogłam pomarzyć o wywarzeniu ich swoim drobnym ciałem. Jasny deseń nadawał im nienaturalny wygląd. Przejechałam dłonią po ich gładkiej powierzchni, skupiając wzrok na dziurce na kluczę. No, jasne! To było to. Wystarczyło znaleźć odpowiedni wytrych. Chwilę później przypomniałam sobie o czarnej wsuwce, którą upięłam we włosy, by niepotrzebnie nie przeszkadzały i wpadały do oczu. Wyplątałam przedmiot z brązowych kosmyków, obracając kilkakrotnie w palcach, by potem bez problemów włożyć w niewielki otwór. Przekręciłam parę razy, jednak drzwi nie ustępowały.
- Dalej – powiedziałam, zauważając nutkę irytacji we własnym głosie.
Jak na zawołanie zamek popuścił i usłyszałam głuchy trzask. Udało się. Uchyliłam nieznacznie drzwi i zajrzałam do środka. Ściany w ciepłym odcieniu jaśminy wyraźnie wyblakły, a w niektórych miejscach zaczynały nawet żółknąć. Parę wiekowych, lecz wciąż solidnych mebli oraz obrazów w pozłacanych ramach nadawało mieszkaniu dziwnej, magicznej atmosfery. A roznoszący się wokół zapach starych książek dodatkowo potęgował to uczucie. Była tylko jedna rzecz, która całkowicie niszczyła obraz idealnego domu dla pary przemiłych staruszków. Wściekle czerwone zasłony. Z początku musiałam odwrócić wzrok, ponieważ intensywność koloru raziła z daleka.
Podeszłam do okna, czując pod cienką podeszwą trampek puszysty dywan. Nieznacznie odsłoniłam zasłonę, na tyle, by mieć dobry widok na otoczenie, a nikt z zewnątrz nie mógł tego zauważyć. I wtedy go ujrzałam. Stał oparty o marmurową balustradę w budynku naprzeciwko. Miał na sobie białą, odrobinę przydużą koszulkę z niebieskim napisem, którego niestety nie byłam w stanie dostrzec. W prawie dłoni trzymał papierosa, a z niego unosiła się stróżka mlecznego dymu. Chłopak przyciągnął go do ust i mocno nim zaciągnął. Nie wyglądał jakby sprawiało mu to przyjemności, tylko raczej coś, co pomagało ukoić zszargane nerwy; ukoić ból. Przyjrzałam mu się dokładnie i starałam wyłapać coś, czego inni wcześniej nie dostrzegli. Mimo dużej odległości pomiędzy nami widziałam smutek w jego brązowych tęczówkach. Jak osoba, która ma wszystko może odczuwać smutek? Wtedy jeszcze nie wiedziałam…
Z przedniej kieszeni dżinsów wyciągnęłam swój telefon komórkowy i szybko wybrałam numer, którego zdążyłam już nauczyć się na pamięć. Osoba po drugiej stronie odebrała dopiero po trzech sygnałach.
- Halo? – usłyszałam jego głos, kolejny raz czując dreszcze.
Skupiłam wzrok na nim, stojącym teraz na baczność. Przygryzał dolną wargę, oczekując na odpowiedź. Przycisnął telefon do lewego ucha, poprawiając jednocześnie grzywkę, która, przez rozwiewający ją wiatr, opadała na czoło.
- Nazywam się, ekhm… - Starałam się zmodyfikować głos na tyle, aby nie rozpoznał mnie po ostatnim wydarzeniu. – To, jak się nazywam jest mało istotne. Potrzebuję twojej pomocy. Musimy się spotkać… Niestety nie mogę nic więcej powiedzieć.
Starałam się brzmieć jak najbardziej przekonująco. Miałam tylko nadzieję, że połknął haczyk. Kolejne niepowodzenie mogło okazać się końcem gry, dlatego nie zdziwiłam się, gdy dłonie zaczęły mi się okropnie pocić i co jakiś czas musiałam wycierać je o granatową bluzę. Nastała chwila ciszy, która zdawała się trwać wieczność. Widziałam jego niezdecydowaną minę, jakby nie wiedział, co powinien teraz zrobić. Zakręcił się w miejscu, przyglądając się czubkom swoich butów. Cierpliwie czekałam.
- Dobrze.
Odetchnęłam z ulgą.
- Dzisiaj, punkt dziewiąta, na tyłach hotelu. Proszę, nie mów nikomu o naszym spotkaniu – wychrypiałam.
Słyszałam jego cichy, przyśpieszony oddech. Czułam jak włoski na moim karku jeżą się. Chłopak spojrzał w górę, dlatego musiałam się szybko się cofnąć, o mało co, nie wypuszczając telefonu z rąk.
- Przyjdę.
Rozłączyłam się. Widziałam jak brunet wchodzi z powrotem do budynku, zamykając za sobą drzwi. Na mnie również przyszła pora. Musiałam przygotować się na to, co dopiero miało nadejść.

Rozdział pojawił się trochę szybciej niż poprzedni. Trochę szalone, że wymyślam fabułę w czasie pisania, jednak dałam jakość radę. Mam nadzieję, że spodoba wam się i liczę na opinie. Byłoby mi miło, gdyby każda osoba, która to przeczytała, napisała coś i nie byłby to zwykły spam. Moje gg możecie zdobyć pod poprzednim rozdziałem, a twitter po prawej stronie. I dziękuję za wszystkie komentarze, niezwykle podnoszą mnie na duchu i nakręcają, by kontynuować to dalej. Kocham was wszystkie. Ach, oczywiście dedyk dla Klaudii. Proszę, guźcu afrykański. Do napisania,
Wasza Reckless xoxo

niedziela, 8 lipca 2012

Rozdział pierwszy


Dochodziło południe. Chłopak o delikatnie śniadej cerze oraz zadziornym uśmiechu, błąkający na nieco zarośniętej twarzy, bez zbędnego pośpiechu kontynuował swój spacer. Wolnym, rytmicznym krokiem przemierzał zatłoczone, londyńskie ulice, pozornie obojętny na to, co działo się wokół. Od czasu do czasu nucił pod nosem pogodną melodię jakiejś starej piosenki, nieustannie błądzącej gdzieś w jego głowie, zwracając tym samym na siebie uwagę kilku zaciekawionych przechodniów. Wydawał się taki beztroski, jakby nie miał żadnych powodów do zmartwień.
Pośpiesznie przeszłam przez jezdnie, ledwo unikając potrącenia przez przejeżdżający tamtędy samochód. Nieprzyjemny pisk opon zabrzęczał w moich uszach, na co nieznacznie się skrzywiłam. Przelotnie spojrzałam na kierowcę pojazdu, posyłając w jego kierunku złowrogie spojrzenie oraz kompletnie ignorując jego krzyki na temat mojego nierozsądnego zachowania. Ściągnęłam brwi i rozejrzałam się wokoło, starając się nie stracić z oczu mulata. Wciąż tam był. Jego czarujący, szeroki uśmiech dodawał mi czegoś w rodzaju otuchy; sprawiał, że mimowolnie uśmiechałam się pod nosem, czując rozpierającą mnie od wewnątrz energię. Czasami żałowałam tego, co byłam zmuszona zrobić. Tego, na co wcześniej się zgodziłam i teraz nie mogłam od tak wywiązać się z zawartej umowy. Przeklinałam się w myślach za uciążliwie prześladujące mnie poczucie winy. Ten świat pozbawiony był wszelkich skrupułów, tu nie było czasu na żadne słabości. Nie mogłam się złamać.
- Przepraszam – rzuciłam, wpadając na blondyna o intensywnie błękitnych tęczówkach.
Jego próby utrzymania równowagi spełzły na niczym. Z głośnym łoskotem opadł na betonowe płyty, wydając z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, z pewnością wyrażający przeszywający go ból. Nie zauważyłam go wcześniej. Pojawił się z nikąd, jakby wyrósł wprost spod ziemi, skutecznie opóźniając moją pracę.
Niecierpliwie wyciągnęłam w jego stronę dłoń, chcąc pomóc mu wstać. Bez wahania mocno ją chwycił, szybko podnosząc się z betonowego chodnika oraz przyjaźnie uśmiechając się w moim kierunku. Przyjrzałam mu się dokładnie, mrużąc delikatnie oczy. Miał w sobie coś niezwykłego. Coś, co sprawiało, że nie mogłam oderwać od niego spojrzenia. Odwzajemniłam gest, wracając myślami do chłopaka, którego miałam śledzić. Chwila nieuwagi pozwoliła mi stracić go z zasięgu wzroku. Starałam się odnaleźć go wśród otaczającego mnie tłumu, jednak zdawało się to graniczyć z cudem.
- Wyglądasz jakbyś coś zgubiła – zauważył chłopak z nutką rozbawienia.
Zaskoczona jego dojrzałym głosem podskoczyłam w miejscu, wybudzając się z transu i odchodząc od dręczących mnie myśli. Jego akcent brzmiał nietutejszo. Nie był stąd, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości.
- Wybacz – ściszył głos. – Nie chciałem cię przestraszyć.
Delikatnie uniosłam kąciku ust ku górze, widząc jak na jego jasną twarz wpływa dorodny, czerwony rumieniec. Jego nieśmiałość poruszyła mnie na tyle, że na chwilę zapomniałam jaki był prawdziwy cel mojego przyjścia tutaj.
- Nic się nie stało – zachichotałam, po raz pierwszy od dawna zauważając w moim głosie szczerość. Niczego nie udawałam.
Poczułam jak zaczynają pocić mi się dłonie. Zawsze tak się działo, gdy się denerwowałam. Wytarłam je o materiał jasnych dżinsów, opuszczając wzrok, uwalniając się spod ostrzału intensywnego spojrzenia stojącego przede mną chłopaka.
- Na pewno wszystko w porządku? – zapytał. Wydawał się nieco zaniepokojony, choć tak naprawdę wcale mnie nie znał. Byłam dla niego jedynie nieznajomą.
Kiwnęłam głową. Otworzyłam usta, pragnąc coś odpowiedzieć, jednak szybko je zamknęłam, zdając sobie sprawę, że zupełnie nie wiem, co. Blondyn niepewnie zmierzwił włosy, próbując wygładzić pojedyncze, odstające na wszystkie strony, kosmyki. Zamrugałam kilkakrotnie, zastanawiając się nad zaistniałą sytuacją. Żadne z naszej dwójki nie paliło się do rozmowy, chociaż wcale nie było spowodowane to wzajemną niechęcią. Poprawiłam srebrny pierścionek, znajdujący się na moim środkowym palcu, próbując zająć czymś ręce i po prostu uciec od tej niezręcznej ciszy. Odchrząknęłam, ponownie skupiając się na chłopaku, uparcie wpatrującego się w czubki swoich nieco poniszczonych już trampek. Od razu uniósł głowę, posyłając mi pytający wyraz twarzy.
- Chyba powinnam już iść. Ja… – zaczęłam, zabawnie przeciągając ostatni wyraz, lecz szybko przerwałam, widząc jak blondyn uśmiecha się do kogoś za moim plecami.
- Tutaj jesteś, Niall – usłyszałam czyjś radosny, jednakże stanowczy ton głosu.
A więc tak miał na imię blondyn o błękitnym niczym bezchmurne niebo spojrzeniu. Niall. Nie umiałam wytłumaczyć, dlaczego, jednak idealnie ono do niego pasowało.
- Wszędzie cię szukałem, stary – chłopak za mną odezwał się z wyraźnie słyszalną pretensją. Wiedziałam, że stoi tuż za mną, ponieważ czułam jego ciepły, miarowy oddech na swojej szyi. – Nie możesz tak po prostu znikać. W jednej chwili byłeś za mną, a potem po prostu wyparowałeś.
Jego głos sprawił, że moje ciało przeszły dziwne, niewytłumaczalne dreszcze. Zrobiłam pojedynczy krok w tył, gwałtownie się odwracając. I wtedy zamarłam. To był On. Mój cel. Stanęłam jak wryta, nie wiedząc, co zrobić. Popełniłam jeden z najgorszych błędów. Pozwoliłam mu ujrzeć moją twarz. Już na stracie dałam plamę, choć nigdy wcześniej mi się to nie zdarzało. Plan, który tak precyzyjnie opracowałam w głowie, miał legnąć w gruzach. Najrozsądniejszym wyjściem z tej sytuacji byłoby jak najszybsze oddalenie się, jednak ja nie umiałam ruszyć się z miejsca. Moje nogi zdały się odmówić posłuszeństwa, jak gdyby chciały wprowadzić mnie w jeszcze większe kłopoty.
Niewielkie kropelki potu zaczęły powolnie spływać z mojego czoła, co bynajmniej nie było spowodowane wysoką temperaturą otoczenia. To ja gotowałam się w środku. Czułam jak kolana uginają się pode mną i z ledwością powstrzymywałam się od upadku. Teraz nadeszła ta chwila. Chwila, by uciec i chociaż w najmniejszym stopniu uratować szczątki tego, nad czym tak długo pracowałam. Poruszyłam głową, pozwalając by płaty moich ciemnych włosów mogły zakryć moją twarz. I zrobiłam coś, co nie było najmądrzejsze z mojej strony. Zaczęłam biec. Uciekłam. Zapominając, jak brzemienny w skutkach może być mój każdy, nieostrożny ruch.
- Hej, zaczekaj! – usłyszałam za sobą krzyk, który prawdopodobnie należał do Nialla. Nie mogłam tego dokładnie stwierdzić. Jedyną rzeczą, którą słyszałam doskonale, było przyśpieszające z każdą sekundą bicie mego serca.
Zatrzymałam się, głośno krzycząc w myślach, co ja do cholerny wyprawiałam! Mój oddech stał się płytki, coraz ciężej było mi wprowadzać powietrze do płuc.
- Zdradź mi chociaż swoje imię!
Tym razem nie miałam wątpliwości co do właściciela głosu. Był nim blondyn. Właściwie przez niego zmuszona byłam teraz uciekać, mając wielką nadzieję, że mulat zdąży zapomnieć o mnie, do chwili, w której będę musiała go zabić. Mimo wszystko nie potrafiłam złościć się na niego. Byłam zła na siebie samą. Obwiniałam tylko i wyłącznie siebie. Gdybym byłam tylko odrobinę ostrożniejsza.
- Sophie.
Skłamałam. Musiałam to zrobić. Nie mogłam pozwolić sobie na kolejny tak poważny błąd. Od tego zależało powodzenie mojej misji. W tej chwili postanowiłam działać w ukryciu.


Wiem jak długo zajęło mi pisanie pierwszego rozdziału, jednak potrzebowałam chwili, gdy cała wena skumuluje się i będę mogła pisać. Dzisiaj był ten dzień. I powstało takie coś. Szczerze mówiąc, to jestem z tego w miarę zadowolona. Liczę na wasze opinie, które nie będą ograniczać się do „Fajnie, super. Pisz dalej. Zapraszam do mnie…”. Naprawdę obchodzi mnie wasze zdanie, a po takim komentarzu nie wiele mogę się dowiedzieć. To dla mnie ważne! Dla wszystkich osób zainteresowanych mój numer gg: 43013725. Poza tym zapraszam na fanpage mojego bloga na facebooku (tutaj). I najważniejsze. Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze pod prologiem. To naprawdę wiele dla mnie znaczy. Mam nadzieję, że na drugi rozdział nie będziecie musieli tyle czekać. Dziękuję za wszystkich i pozdrawiam. Jesteście wspaniali,
xoxo, wasza Reckless

niedziela, 27 maja 2012

Prolog

„Co za obskurne miejsce!” – pomyślałam, krzywiąc się na widok wiekowych, marmurowych kamienic, na których czas wyraźnie naznaczył swe piętno. Przestąpiłam z nogi na nogę, coraz bardziej się niecierpliwiąc, co chwilę zerkając na wskazówki kosztownego, szwajcarskiego zegarka, znajdującego się na moim nadgarstku. Nerwowo poprawiłam grzywkę, złośliwie opadającą na prawe oko, słysząc w oddali donośne wycie dzików psów. Najchętniej oddaliłabym się stąd jak najszybciej, jednak to właśnie tutaj miałam się spotkać z moim klientem, który, o ironio!,  spóźniał się już dobry kwadrans.
Dochodziła północ. Na wąskiej, skąpanej w blasku księżyca uliczce pojawił się szczupły, lecz niezwykle wysoki mężczyzna. Miał na sobie czarny, idealnie skrojony i zapewne cholernie drogi garnitur. Jego kroki obijały się echem między murami starej kamienicy. Gdy stanął naprzeciw mnie, mogłam dostrzec jego podłużną, szczurzą twarz oraz małe, wąskie oczy. Bezczelnie żuł gumę, uśmiechając się przy tym w obrzydliwy sposób, który przyprawiał mnie o mdłości. Woń jego ostrych, intensywnych perfum dodatkowo potęgowała to uczucie.
- Punktualność niewątpliwie należy do grona pańskich zalet – mruknęłam sarkastycznie, unosząc ku górze jedną brew.
Jednak on zdawał się puścić moją uwagę mimo uszu i, zamiast odpowiedzi, dokładnie mi się przyjrzał, uważnie lustrując moje ciało od góry do dołu, a potem, bez zbędnych ceregieli, wyciągnął z kieszeni marynarki grubą, szarą kopertę i mi ją wręczył. Mocno ją do siebie przycisnęłam, czując pod palcami gładki papier.
- Reszta pieniędzy po skończonej robocie – rzekł szorstkim, obojętnym głosem, pod wpływem, którego przeszły mnie nieprzyjemne dreszcze.
Powoli skinęłam głową na znak zrozumienia. Ten ukłonił się nisko, niczym rasowy dżentelmen, choć jak mniemam, wiele mu do niego brakowało. Na pożegnanie uśmiechnął się z wyższością, obnażając swe żółte uzębienie, a potem zniknął w cieniu budynku. „Doprawdy, paskudny typ” – skomentowałam w myślach, wycierając spocone dłonie o materiał granatowych dżinsów.
Nasłuchiwałam, próbując wyłapać choćby najmniejszy dźwięk, upewniając się, że nikogo niepowołanego nie ma w okolicy. Osiedle o tej porze było opustoszałe, co wcale nie powinno mnie dziwić. Ostatni raz rozejrzałam się wokół, zatrzymując wzrok na brudnych szybach kamienicy, sprawdzając, czy aby na pewno ktoś mnie nie podgląda zza pożółkłej firany. Cicho westchnęłam i, bez żadnych obaw, wyciągnęłam z koperty zdjęcie młodego chłopaka – mojego kolejnego celu. Radośnie uśmiechał się do mnie z fotografii, ukazując rząd równych, białych zębów, wyraźnie wyróżniających się na tle jego śniadej karnacji. Ciemne włosy, ułożone w nieładzie, nadawały mu wygląd niegrzecznego, zbuntowanego chłopca. Biła od niego ogromna pewność siebie, spodobało mi się to.
- Szkoda będzie takiej pięknej buźki – stwierdziłam cicho pod nosem, naciągając na głowę czarny, pogięty kaptur.
Wsunęłam fotografie na miejsce, zauważając, że w kopercie znajduje się pokaźniejszy plik pieniędzy niż sądziłam. Uśmiechnęłam się do siebie i odeszłam stamtąd, starając się nie wzbudzać żadnych podejrzeń.

Podstawą zbrodni idealnej jest poznanie ofiary. Co lubi, gdzie najczęściej bywa, w którym miejsca można ją spotkać samą, bez zbędnych świadków. Należałam do tego świata już parę dobrych lat, więc doskonale znałam jego zasady. A mówiąc „tego” miałam na myśli nas – młodocianych morderców, porzuconych we wczesnym dzieciństwie przez rodzinę, odrzuconych przez przyjaciół, próbujących godnie żyć, mimo wszystkich otaczających przeszkód. To, że nadal tutaj byłam, cała i zdrowa, zawdzięczałam jedynie swojej umiejętności stawania się obojętną, wyłączania wszelkich uczuć oraz emocji. W tej branży nie można pozwolić sobie choćby na chwilę słabości – bo to może okazać się gwoździem do twojej trumny. Ostrożność to coś, co powinno ci towarzyszyć każdego dnia, o każdej godzinie. Nie możesz się wyróżniać, wychylać z tłumu, wzbudzać podejrzeń – to klucz do przetrwania.


Powracam do blogowego świata, bo bardzo długiej przerwie (ponad rok). Przedstawiam wam nowe opowiadanie, o One Direction. Jakoś tak ta piątka chłopców mną zawładnęła, że nie mogłam nie napisać o nich. Nie chce zdradzać fabuły, wszystkiego dowiecie się w trakcie czytania. I mam nadzieję, że dotrwam do końca ze swoim słomianym zapałem. W razie pytań, piszcie tutaj, na gg: 43013725. BARDZO WAS PROSZĘ, dajcie mi znać, co o tym sądzicie lub chociaż napiszcie, że będziecie to czytać. To bardzo dla mnie ważne! Dziękuję za uwagę.
xoxo, wasza Reckless